niedziela, 8 lutego 2015

{6} No more tears...

  Muzyczka : List do m., kto nie lubi Dżemu, nie polecam, lecz według mnie ta piosenka tu pasuje i Zanim pójdę, dzisiaj trochę stare piosenki, czyli moja miłość.  Rozdział +12. :)

 Wybiegłam prosto w szalejącą już od dłuższego czasu burzę. Krople deszczu mieszały się z moimi łzami, przez co słona, rozcieńczona ciecz wpadała do moich rozchylonych ust. W pewnym momencie poczułam się jak w hollywoodzkich filmach. Wiecie, smutna scena, deszcz, burza, takie klimaty. Jednak w tamtym momencie chciałabym czuć się jak aktorzy z filmów. Udawać uczucia, grać. Ale moje serce rozdarło się na miliony kawałeczków, ciosane daleko przez burzę i wiatr. Stałam na chodniku patrząc na przechodni, którzy szli jak  najprędzej do domu, do rodzin. W środku mojej głowy kłębiło się tysiąc myśli na minutę, a w sercu czułam przeszywający ból, który nie ustępował, lecz wręcz przybierał na sile z każdą sekundą. Chciałam wracać do domu, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Moje nogi były przylepione do chodnika, niewidzialnym klejem. Byłam załamana psychicznie, najgorsze co może spotkać człowieka.
   Po dłuższym staniu na deszczu zmarzłam, zaczęłam się trząść, a moje włosy, były całe mokre. Ciągle nie dawałam rady się pozbierać, a próbowałam wiele, wiele razy. Kończyny odmawiały powoli posłuszeństwa, a umysł wariował od natłoku myśli. Chciałam wtedy tylko umrzeć i tyle, po strachu, po bólu, po życiu.
   Ciągana w różne strony, pełna sprzecznych myśli upadłam z wielkim hukiem na chodnik. Gdy moje oczy powoli się zamykały, gdy myślałam, że to już koniec, że umrę tak marnie. Na chodniku, zraniona, wycieńczona, taka słaba. Byłam wrakiem człowieka, który kończy swój nudny, pełen strachu żywot. Ujrzałam jego, tak jego. George we własnej osobie, podniósł mnie z chodnika i zaczął mówić w moją stronę. Ostatkami sił próbowałam się wyrwac z jego sideł, uciec. Bełkotałam nie zrozumiałe słowa, bluzgałam na wszystkie strony. Krzyczałam o pomoc. Ludzie nie zwracali w ogóle na nas uwagi, jakbyśmy...nieistnieli.
   Nękana obawami, że właśnie złapał mnie seryjna zabójca, zbiegły z więzienia, a ja będąć jego byłą ofiarą byłam nie ukrywając...zagrożona, spojrzałam na jego twarz bez wyrazu. Niósł mnie tak, jakbym nic nie ważyła, w pewnym momencie poczułam podziw dla jego siły, męstwa. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Był taki...przystojny. Może i byłam zdesperowana i zaślepiona, ale to...prawda. Napadła mnie wielka ochota na...
- Popatrz na mnie! - krzyknęłam ostatkami sił. George spojrzał w moją stronę marszcząc czoło. Długo nie myśjąc złapałam jego twarz obiema rękami i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Chłopak wiele nie myśląc odwzajemnił go. Jego kilkudniowy zarost gilgotał mnie delikatnie w policzki. Poczułam na policzku ciężkie krople, lecz nie był to deszcz. George płakał, oprawca, zbrodniarz i morderca, właśnie wypłakiwał się na moim ramieniu...nagle usłyszałam jakby ktoś coś krzyczał, moje imię...ale to nie mógł być Justin, nie... Ale coś tu nie pasowało, George przyśpieszył. Wsiedliśmy do czarnego audi i odjechaliśmy. Po kilku sekundach zasnęłam na seidzeniu pasażera.

***

  ~Justin~


   Upadłem na kolana, na środku szkolnego korytarza, załamany i sfrustrowany. Jak mogłem być taki głupi...Nie myślałem teraz nawet co pomyśli sobie Miley, czy nawet cała szkoła. Miałem ich głeboko w nosie. Za późno zrozumiałem, że Alice, znaczyła dla mnie więcej niż zwykła dziewczyna. Była wszystkim, oddałem jej moje serce, które już dawno zapomniało co to jest miłość. Coś rozrywało mnie od środka, czułem jakbym zaraz miał obrócić się w pył i proch. Czemu za nią nie pobiegłem? Nie miałem odwagi. Bo niby co miałbym jej powiedzieć? "No sory Al, ale myślałem że nic do ciebie nie czuję, ale okazało się inaczej. Do tego jeszcze ojciec tej dziewczyny ma niezłe wpływy w mieście, a ona jest zajebiście seksowna, więc tak jakoś wyszło". Byłbym gorszym dupkiem, niż jestem teraz, w tej chwili. 
   Wstałem z klęczek, stwierdzając że nie ma sensu więcej się płaszczyć. Odwróciłem się w stronę mojej dziewczyny, która stała osłupiała, z nieokreślony grymasem na twarzy. Nagle podeszła do mnie, złapała moją dłoń i zaprowadziła do schowka na miotły (?). 
- Musimy poważnie porozmawiać Justin. - zmarszczyłem brwi, nigdy jeszcze nie rozmawialiśmy "poważnie".
- Tak? Kontynuuj...
-  Kto to był? Rozumiem, że musiałeś znaleźć sobie rozrywkę, gdy mnie nie było, ale dlaczego aż taką ładną? Nie przypominam sobie, żeby chodziła do naszej szkoły...mniejsza. Bidulka chyba sie zakochała...ty chyba też...
- Miley właśnie...
- Ale ja ci wybiję z głowy tę dziwkę, nie bój się kochanie. Ze mną nie zginiesz...
- Do czego zmierzasz...? - nie zdążyłem wypowiedzieć więcej ani jednego słowa, ponieważ Miley przystąpiła do rękoczynów...
   Wpiła się namiętnie w moje usta, jedną ręką obejmując moją głowę, a drugą pieszcząc mój słaby punkt, na który ona znała wszystkie sposoby. Jęknąłem jej w usta, łapiąc ją za biodra. Miley uśmiechnęła się szyderczo. Jednak mimo podniecenia, które panowało w tym malutkim pomieszczeniu, odzyskałem zdolność jasnego myślenia. Otworzyłem oczy, spoglądając na dziwkę wijącą się w moich ramionach. Jak mogłem być taki gługi, jeszcze raz ta, tak oczywista myśl, wpadła mi do głowy. MIley zniżyła się do klęczek, rozpinając mój rozporek i wyjmując go, lecz ja nie byłem ani trochę tym zachwycony. Dziewczyna ujrzawszy moją reakcję. Odeszła i sama zaczęła się rozbierać. Ja wiedziałem już co zrobić. Schowałem swój skarb do spodni i wyszłem, zabierając jej stanik i zostawiając drzwi szeroko otwarte. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zadowolony i usadysfakcjonowany, że udało mi się powstrzymać. 
   Lecz mój uśmiech natychmiast zbladł, gdy ujrzałem że na dworze szaleje ogromna burza, a Alice wybiegła w sam jej środek. Zacząłem biegać po szkole, pytając ludzi czy nie widzieli je w szkole. Nic, nikt nie wiedział. Załamany wybiegłem na dwór, mając nadzieję że znajdę ją gdzieś siedzącą na ławce, na szkolnym dziedzińcu. Nigdzie nie znalazłem mojej ukochanej, to było jak szukanie igły w stogu siana. Mimo woli poddałem się. 
- Alice! - krzyknąłem, pełny bólu głosem, byłem już cały przemoknięty, krople deszczu muskały moją twarz. Dom! - pomyślałem, pewnie poszła do domu! Jak najprędzej udałem się w stronę mojego auta i ruszyłem w drogę do jej mieszkania...
   Otworzył mi jej ojciec, w kwadratowych okularach z pytającym spojrzeniem. 
- Jest Alice, proszę pana... bo my pokłóciliśmy się i... ona uciekła, jest w domu?
- Nie przykro mi nie ma jej - chciał zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, lecz ja zatrzymałem je nogą.
- Proszę pana, ja naprawdę porozmawiam z nią i idę...
- Rozumiem chłopcze, ale jej naprawdę nie ma w domu. Nie mam pojęcia, gdzie podziewa się moja córka i podejrzewam, że to wyłącznie twoja wina, więc radziłbym ci ją znaleźć!
  Po zamknięciu drzwi przez jej ojca, usiadłem na schodach, chowając twarz w dłoniach. Nie mam pojęcia, jak znajde Alice, ale to zrobię. Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Christophera.
- Hej Chris, możesz coś dla mnie zrobic?
- Oczywiście stary, do usług. Czego byś pragnął? - usłyszałem po drugiej stronie.
- Musisz mi znaleźć pewną dziewczynę, natychmiast...

***
~Alice~

   Ob udziłam się w ciepłym, wodnym łóżku z obcą ręką między moimi nogami. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. Odsunęłam się jak najszybciej i spojrzałam na mojego oprawcę. G...George?!
Co ja tu do cholery jasnej robię?! Wspomnienia powoli zalewały mój umysł. Justin - na samo wspomnienie tego imienia ukuło mnie serce. Spojrzałam a swoje skąpe odzienie. Bylam w samej bieliźnie, czyli koronkowym komplecie, który ostatnio kupiłam. Czy on, zrobił mi...to?!
   Zaczęłam potrząsać chłopakiem w obie strony i wykrzykiwać jego imię. Ten obudził się, przetarł oczy i spojrzałna zegarek na szafce obok łóżka, 10.36
- Kobieto, o której ty mnie budzisz?
- Co ja tu kurwa robię?!
- Gdzie ta kurwa? Nie widzę jej, ups. 
   Walnęłam się sfrustrowana na łóżko. George położył się obok mnie opierając jedną rękę z drugiej strony mojego drobnego ciała. Wpił się nachalnie w moje usta, nie zwracając uwagi na moje protesty. Spodobały mi się jego pieszczoty, więc więcej nie opierałam się, ale wręcz pomagałam mu w tych niegodnych czynach. George zszedł niżej całując moją szyję, dekolt. Czułam, że nie robił tego pierwszy raz, były wyrafinowany, delikatny, a jednocześnie strasznie męski. Miejsca, w które chwilę temu obdarowywał pocałunkami były rozpalone i przyjemnie piekły. Gdy zbliżył ręcę do zapięcia od mojego stanika, zdecydowanie zaprotestowałam. Zdziwiło mnie, gdy za pierwszym razem zrezygnował ze swoich poczynań. Postanowiłam zadać mu pytanie, które nurtowało mnie od rana.
- George, czy my...wiesz...czy my zrobiliśmy, no wiesz..to?
- Nie, no co ty. Nawet gdybym chciał nie dałabyś mi siebie dotknąć, a co dopiero robić "to" - tu poruszył palcami na znak cudzysłowiu. Roześmialiśmy się oboje, chowając twarze w poduszki.
- Dobra mała, w szafie masz ubrania mojej siostry, wybierz sobie jakieś. Twoje buty stoją pod łóżkiem. Ja jakby co, idę robić nam śniadanie - puścił mi oczko i wyszedł przez dębowe drzwi.
   Otworzyłam szafę i wybrałam czarne rurki i białą, zwiewną bluzkę. Obejrzałam się w lustrze. Nawet, nawet. Nie myśląc długo, zeszłam na dół, na śniadanie. Miałam wiele pytać, ale na razie, nie miałam zamiaru ich zadawać.

_____________________________________________
Ekhem, ekhem, ogłaszam, że ruszyłam dupę i napisałam dłuższy rozdział.
Dziękuję, dziękuję, nie musicie klaskać. xD
Ok teraz do rzeczy. Rozdział mam nadzieję, nie nudny.
Co tu nam się porobiło...hmm? Jakieś sugestie? 
Starałam wam z grubsza wytłumaczyć o co chodzi z Miley, ale nie za bardzo drążyć ten temat i mam nadzieję, że mi się udało. ^^
Jedna sprawa : nie, Justin nie jest żadnym gangsterem, nie martwcie się. ;)
To chyba na tyle, mogę tylko wspomnieć, że możecie zadawać pytania : Unikatum 
xoxo

10 KOM = NN







   

wtorek, 3 lutego 2015

{5} It's over...

Przeczytajcie proszę ważną notkę pod rozdziałem, która tłumaczy dlaczego rozdziały pojawiają się tak rzadko. :) Macie muzykę do dzisiejszego rozdziału : Say something i All of me, polecam posłuchać, nadają klimat :).


   Mijały tygodnie, a ja i Justin zacieśnialiśmy naszą więź. Po pewnym czasie w liceum, byliśmy traktowani już jako "oficjalną" parę. Madison została moją przyjaciółką, była przy mnie zawsze, obojętnie co by się działo. Dałabym wszystko, byleby tylko uchronić mój mały świat pełen szczęścia. Czuję się niesamowicie...znalazłam w swoim życiu sens. Justin był moją pierwszą i jedyną miłością. Myślę, że to koniec moich "nastoletnich" zmartwień...
   Ostatnie wspomnienie wydarzyło się w naszym liceum. Jechałam właśnie tramwajem przez centrum miasta, szczęśliwa jak nigdy, ponieważ jutro był 22 kwietnia...czyli moje 20 urodziny. Oczywiście Justin i Madison dobrze o tym wiedzieli...Prezent, który dostałam już dziś, nie wzbudził moich pozytywnych emocji.
   Wysiadłam dosłownie przed szkołą, nadal usmiechając się od ucha do ucha. W drodze do drzwi wejściowych kilka osób krzyczało do mnie słowa powitania. Odpowiadałam tylko zwykłe "cześć", skupiona na zupełnie innej rzeczy. Doszłam powolny krokiem do swojej szafki, numer 333. Dziwna liczba mi się trafiła... Schowałam plecak, wyjmując zeszyt na pierwszą lekcję. Poczułam silne dłonie łapiące mnie w talii, jak co dzień. Odwróciłam się do Justina, składając na jego usta delikatny pocałunek. Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym złapał za dłoń i zawędrował do sali matematycznej. Przed drzwiami czekała już zniesmaczona Madison. Dziwne...przecież uwielbia matematykę...
- Mad...coś się stało?
- A...a nic, nic, źle mi sie spało po prostu... - widać było, że wyrwałam ją z głębokich przemyśleń. Mimo, że wiedziałam, że definitywnie coś jest nie tak, wolałam to zostawić na później. Moja przyjaciółka spojrzała ukradkiem na Justina ze strachem w oczach...nie wiedziałam, co o tym myśleć.
   Kiedy dzwonek oznajmij koniec lekcji Justin i Madison jako pierwsi wyszli z klasy, zostawiając mnie na lodzie. Wybiegłąm z klasy mając zamiar ich szpiegować, myśląc że te wszystkie zagadki, mają związek z moimi urodzinami. Nie zaszłam za daleko, gdy ich przyciszone głosy dobiegły mnie zza rogu.
- Justin, ona wraca rozumiesz...wraca...
- Nie...kłamiesz, Madison, to nie jest możliwe...
- Dzwoniła do mnie wczoraj i powiedziała, że chce kontynuować naukę w West High...Justin jeśli ona się dowie...
- Nie dowie się, załatwię to...kiedy?
- Justro...
- Ale jutro...przecież jutro są...ja pierdole...
- Musimy to jakoś załatwić...Justin...
- Dobra, daj spokój...chodźmy już lepiej, Alice zacznie się niepokoić...
   Gdy usłyszałam jego słowa, panika opanowała moje ciało. Zobaczą mnie, zobaczą... Nie myśląc długo złapałam za pierwsze drzwi i...otwarte! Weszłam (jak sie później okazało) do schowka na szczotki. Za przyciemnioną szybą ujrzałam tylko ich głowy, które zaraz zniknęły w dalszej części korytarza. Przez dalszą część dnia unikałam tej dwójki, w obawie że któreś z nich, coś ze mnie wyciągnie.

***


   Trochę wystraszona i udałam się do budynku szkoły. Dzisiaj wybrałam się pieszo, próbując przemyśleć wczorajsze wydarzenia, które wzbudziły we mnie jednoznaczne podejrzenia, ale przecież na razie, nie mogę nic sugerować. Stańcie na moim miejscu. Twoja przyjaciółka i partner, nie chcą ci czegoś powiedzieć i do tego rozmawiają o jakiejś "niej" za twoimi plecami. Podejrzenia same się nasuwają. Wchodząc do szkoły, poczułam tą aurę wszelakiego podniecenia. Dzisiaj nikt się ze mną nie przywitał, silne ramiona nie oplotły mnie przy szafce, nie dostałam przytulasa od mojej najlepszej przyjaciółki...To wszystko składało się w jedno...
   Najgorsze jest to, że każdy o tym wiedział...tylko nie ja.
   Odwróciłam się w stronę korytarza, patrząc na obcych mi ludzi ze łzami w oczach. Może weźmiecie mnie za egoistkę, ale te wydarzenia naprawdę mnie przytłoczyły...wcześniej to one, podtrzymywały mnie przy życiu. Gdy w spokoju ducha przechodziłam przez środek korytarza, usłyszałam słowa Justina "Cześć kochanie". Odwróciłam się z nadzieją, lecz po chwili spostrzegłam, że chłopak patrzy nie na mnie, a poza mną... Zmarszczyłam czoło, o co w tym wszystkim chodzi...
   Nim zdążyłam choćby chwilę o tym pomyśleć, o moje ramię otarła się piękna dziewczyna o kasztanowych włosach, była uśmiechnięta, modnie ubrana... Podeszła do Justina obdarowując go namiętnym pocałunkiem w usta, przytuliła go, co on odwzajemnił. Kiedy trwali tak w uścisku, spojrzał na mnie ostatni raz. Miał kamienny wyraz twarzy, tak jakby nic go nie ruszało. Gdy tylko ujrzał wyraz mojej twarzy i łzy jak grochy, spływające samotnie, a później lądując na posadzce - nie wytrzymał, nie mam pojęcia, do dziś, dlaczego zadał mi taki ból. Wyrwał się z jej uścisku i jakby nigdy nic, podszedł do mnie, złapał w ramiona moje drobne ciało i pocałował z całych sił, oddając mi całe swoje uczucie...lecz ja...ja już nie wierzyłam w nic...Oglądałam dziewczynę za nami, zesztywniałą, pełną niedowierzania. Po tym cały przedstawieniu, które odstawił, odkleił się wreszcie ode mnie...czekał aż coś powiem, na moją reakcję...a ja? Ja wiedziałam co mam zrobić...
   Ze łzami w oczach wylewałam z siebie potok niezrozumiałych i czasem wulgarnych słów...ostatnie moje zdanie brzmiało :
- Spierdalaj z mojego życia frajerze i lepiej więcej nie pokazuj mi się na oczy - po czym uderzyłam go z całej siły w twarz i wybiegłam ze szkoły, cała rozstrzęsiona...

_____________________________________________________

Jak mówiłam macie wyjaśnienia :
Miałąm ferie całe zawalone, wycieczki, nie wycieczki. Postanowiłam odpuścić te dwa ostatnie dni i odpocząć, więc piszę dopiero dzisiaj. Jeśli ktoś tu jeszcze jest, proszę o zostawienie komentarza :)
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać się regularnie w weekendy, ponieważ tylko wtedy mam czas, niestety. Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników mojego ff i do następnego :)
Za wszystkie błędy, literówki czy pomyłki w fabule, bardzo przepraszam :)
Od dzisiaj dodaję muzykę do rozdziałów! <3
Mój ask: Unikatum
xoxo

10 KOM = NN