sobota, 5 marca 2016

{8} Escape...

No ten... polecam i zapraszam. Rozpisywać się znów nie będę... Powiem tylę, że miałam dużo problemu z wybraniem piosenki dla tego rozdziału. W sumie, stanęło na czymś starym i oklepanym, ale mojej miłości do starych rzeczy niestety nic nie przezwycięży :) A więc: KLIK KLIK

~Alice~

She was more like beauty queen from a movie scene. I said don't mind but what do you mean I am the one who will dance on the floor in the round? She said I am the one who will dance on the floor in  the round.

   Siedziałam właśnie na stołku barowym gdy drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem. Nawet nie drgnęłam, choć woda w szklance którą trzymałam lekko zachlupotała. Szczęknięcie zamka, pociągnięcie klamki. Przyzwyczaiłam się już do tej rutyny dnia. Mam szczęście, że dzisiaj nie przychodzi Miley. Maltretowanie przez nią zdecydowanie nie należy do najprzyjemniejszych zajęć w tym domu. Nie da się przed nią uciec, zna każdy zakątek tego domu.
   Od tygodni nie wyszłam z domu. Męczę się jak sokół w małej klatce. Pragnę tylko wylecieć, na skrzydłach śmierci, na zawsze. Lecz zabić się wcale nie jest tak łatwo. Niby proste, podciąć sobie żyły, powiesić się na starym sznurze. Ale gdy coś trzyma cię jeszcze przy życiu, pewna cząstka ciebie ci na to nie pozwala. I to jest najgorsze w moim cierpieniu.
   Czułam, że George szybko nie wróci, więc miałam dużo czasu dla siebie. Włożyłam szklankę do zlewu i udałam się na górę. Schody lekko skrzypiały, przypominały mój umysł, który krzyczał zasklepiając coraz to nowe rany. To wszystko przypominało wędrówkę przez pustynię, która nie ma końca. Śmierć nie chce nadejść, lubi patrzeć na cierpienie i ból, a zwłaszcza nie swój.
   Łazienka na piętrze, zawsze dla mnie otwarta stała się moim domem. Tu spędzałam najwięcej czasu, który należał do mnie. Tu czułam się bezpieczna. Dywaniki i mydełka mnie kochały, a ręczniczki przytulały na dobranoc. Woda czasem nie chciała współpracować, ale dało się ją udobruchać, tak jak dziś. 10 minut zajęło mi ustalanie temperatury wody, zanim weszłam pod prysznic. Spojrzałam na swoje posiniaczone, wychudzone ciało. Fioletowe plamy na kolanach od klęczenia na drewnianej podłodze w sypialni. Czerwone ślady na plecach i brzuchu, Miley chciała, żebym zapamiętała tą karę. Brązowe pręgi na plecach, od ramy łóżka lub paska... już nie pamiętam.
   Zamknęłam oczy i zaczęłam mydlić swoje ciało. Każda rana bolała, coraz nowsza, coraz większy ból. Wytrzymywałam to z zaciśniętymi zębami, przygryzając wargę, z której powoli małymi kroplami skapywała krew.

   W moim królestwie nikt i nic nie mogło przerwać mojego spokoju. Siedziałam cichutko pod kołdrą, skulona w kłębek jak chomik, który czeka na swój koniec. Lecz on jakoś nie nadchodził.
   Miałam kiedyś gryzonia. Pierwszego dnia, zauważyłam że leży w trocinach nie ruszając się. Nie chciałam wierzyć, że to koniec jego żywota, przecież dopiero go dostałam. Jak to możliwe?! Obserwowałam go cały boży dzień. Gdy przybiegłam z płaczem do mamy, że chomik nie żyje, tata śmiał się ze mnie. Do końca życia będzie mi wspominał jak to chciałam pochować żywego, zdrowego chomika. Albo wspominał do końca życia.
   W pewnym momencie naszła mnie myśl. Myśl, która powinna mi się nasunąć już dawno temu. Mianowicie, zajrzeć do tajemniczego pokoju z czerwonym światłem. Dzisiaj miałam szansę. Jestem sama na długo, jeśli nie zamknął drzwi na klucz, droga wolna. W samej koszulce zeszłam na dół, na palcach, Nie mam pojęcia po co zachowywałam ostrożność, jeśli nikogo nie było w domu. Podeszłam do drzwi wstrzymując oddech. Złapałam za klamkę i stwierdziłam, że chyba szczęście dzisiaj mi dopisuje. Popchnęłam mocniej drzwi. Znowu to czerwone światło. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się, ujrzałam domową pracownię fotograficzną.
   Wszędzie moja twarz. Moje oczy patrzyły na mnie z każdego zdjęcia w tym pomieszczeniu. Cały czas obserwowana. Cały czas w niebezpieczeństwie. Cholera. Czy życie nie mogło być dla mnie łaskawsze? Ze łzami w oczach oglądałam fotografie. Ja w szkole. Ja w domu. Ja na ulicy. Ja z tatą. Ja z... Justinem. Momentalnie wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie i powoli osunęłam na podłogę. "Jebać to" pomyślałam. Moje życie od początku było skazane na klęskę. To tyle. Teraz czas wszystko zacząć od nowa.
   Miałam szczerze dość tego, że każdy pomiata mną jak chce. Czując nową siłę w moich żyłach złapałam za krzesło i rzuciłam prosto w okno w kuchni. Szkło roztrzaskało się na tysiące kawałków, a przede mną nagle pojawiła się jedyna droga ucieczki. Zdejmując bluzę położyłam ją na ramie okna, by szkło mnie nie zraniło. Uważnie wyszłam z domu i odetchnęłam świeżym powietrzem, od bardzo dawna pragnęłam to poczuć.
   Zacznijmy od tego że kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem. Jako nowa ja, kompletnie się tym nie przejmując udając się w stronę najbliższej drogi, poszłam na północ z zamiarem znalezienia czegoś co będzie trzymało mnie przy życiu.

~Justin~

   Nie ma jej od tygodnia, a mojemu kumplowi nie śpieszy się znalezienie jej. Może to i lepiej? Bo w sumie po co mi ona? Nawet nie byliśmy razem. Flirtowałem już tak z wieloma dziewczynami, ale każdą miałem zamiar kiedyś w końcu zostawić. Miley wszystko spieprzyła tymi swoimi odwiedzinami. Myślałem, że Al jest dla mnie całym światem. Zależało mi nie ukrywam... 
Z rozmyślań wyciągnął mnie dzwonek telefonu.
- Halo?
- Jeśli jesteś jeszcze napalony na tę laskę, którą kazałeś mi znaleźć to mam adres. Powęszyłem tu i tam i to jest dość ciężka sprawa, więc radzę ci...
- Nie pierdol stary tylko wysyłaj mi adres sms'em. - po tych słowach rozłączyłem się. 
   
***

   Jechałem właśnie w kierunku domku o którym wspomniał mi Chris. Z tego co się dowiedziałem, należy on do szemranego gościa. Mój kumpel radził mi, żeby się w tę sprawę nie mieszać, ale co ja na to poradzę, że nie umiem nie wpakowywać się w kłopoty? 
   Ujrzałem w końcu jakiś budynek. Pierwsze co wpadło mi w oczy było wybite frontowe okno. Co się tam do kurwy stało? Zaparkowałem wóz i wysiadłem z niego. Drzwi były zamknięte, ale udało mi się dostać do środka przez okno. Nikogo nie było w środku. Sypialnia na górze była wypełniona jej zapachem. Dosłownie. Czułem, że przebywała tutaj. Leżąca na komodzie bransoletka, upewniła mnie w tym przekonaniu. Spojrzałem na literki ALICE wygrawerowane w drewnianych koralikach, tęsknię za tą kulką szczęścia. 
   Wróciłem do samochodu z bransoletką w kieszeni. Nie było sensu wracać do domu. Postanowiłem jechać na północ, wzdłuż drogi. Nagle zauważyłem dobrze znaną mi sylwetkę, z wyciągniętą ręką w stronę jezdni. Niemożliwe. Na pewno mam zwidy. Zatrzymałem się przy dziewczynie, pełny szczęścia.

***
~Alice~

    Szłam poboczem jezdni, cały czas z wyciągniętą ręką. Żaden samochód nie chciał jednak mnie podwieźć. Nagle przy moim boku zatrzymało się czarne audi. Czekając na coś w stylu "Dokąd jedziesz mała?" przez szybę, nie wyobrażacie sobie mojego zdumienia, gdy drzwi powoli się otworzyły.
   On był najmniej niespodziewaną rzeczą na mojej drodze. Niemożliwe. Przecież...
Nie myślałam długo wtulając się w jego ciało. Owszem serce nadal mnie bolało, lecz to było tylko przedstawienie, prawda. Co z tego, że mnie zranił, teraz jest ze mną. Jako jedyny jest. Po prostu.
Zaczęłam płakać, przytulając go. Justin delikatnie gładził moje plecy.
- Chodź do samochodu Al, jest zimno.
- Justin... musisz mi coś wytłumaczyć, bardzo dużo jest tych cosi.
- Wytłumaczę Słońce, ale teraz ważne, że jesteś, żyjesz i nic ci nie jest. Nikt cie już nie skrzywdzi, a na pewno nie ja. Nie płacz proszę.
   Nie wiem ile tak staliśmy na jezdni, pamiętam tylko tyle, że dotarliśmy w końcu do domu. Teraz leżę w jego ramionach, po długiej rozmowie z tatą, płaczu i nawet konwersacji z mamą, chodź krótkiej. Jest dużo rzeczy do tłumaczenia, ale nie teraz. Kiedyś znajdziemy na to czas.
   Teraz muszę się zastanowić przede wszystkim jak uciec w końcu od mojego oprawcy. Nie chcę się przeprowadzać, nie teraz.

~George~

   Po długim dniu mam ochotę tylko wtulić się w ramiona tej dziewczyny. Wszystko się popieprzyło. Nie wiem jak to się mogło stać, ale w jakimś sensie jestem do niej przywiązany. W innym przypadku już dawno nie było by jej na tym świecie. Czasem tak mnie wkurwia ten jej wścibski nos, ale znoszę to. Owszem znoszę to stając się dla niej zimnym chujem, każąc ją i więżąc w moim domu, ale znoszę. Tyle mogę powiedzieć, jeśli chodzi o wyrażanie moich uczuć. Owszem moja siostra nieźle ją zmaltretowała za miłość do tego dupka, Justina, ale chyba jej się zasłużyło. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie umiem się co do tego określić. Boli mnie to, że jej ciało pokrywa teraz pełno siniaków, że ona nie zwraca na mnie uwagi, że woli tego chuja ode mnie. "Ale przecież to twoja wina głąbie!" - odzywa się moja podświadomość, lecz zgrabnie ją ignoruję. Co do uczuć do Alice, to nadal nie jestem pewien. Nigdy nie reagowałem na żadną dziewczynę w ten sposób. Uwielbiam jak się uśmiecha, tańczy, patrzy na mnie, czy gotuje. Nie wiem co ją natchnęło wtedy przed szkołą, że mnie pocałowała, ale to była najlepsza chwila w moim życiu. Chyba pierwszy raz zrobiła to sama. Do niczego jej nie namawiałem czy zmuszałem. Chciałbym, żeby zawsze tak było. Żeby całowała mnie namiętnie, chodziła ze mną na spacery. Żeby zasypiała wtulona we mnie. Ta, mogłem sobie pomarzyć. Jak zwykle spieprzam wszystko swoim chamskim zachowaniem. Pomimo tego, że ją krzywdzę, wyzywam, a czasami nawet poniżam, chcę być z nią do końca. Mieć z nią nawet dzieci, jeśli zechciałaby. Właśnie jeśliby zechciała. Kurwa, czy to wszystko musi być takie pojebane?!
   Zaparkowałem swój samochód przed domem. Jedyne co teraz chcę, to miłość od tej dziewczyny. Chciałby żeby mnie przytuliła i powiedziała, że mnie w jakimś sensie kocha. Ale nie, ja spieprzyłem tę sprawę już wtedy, gdy chciałem się z nią przespać w tym hotelu. Już dawno to wszystko zjebałem. Jedno postanowione, moja siostra więcej tu nie przyłazi, a ja jestem trochę milszy. A, no i w sumie muszę zaplanować nasz pierwszy raz. Już długo jestem bez dziewczyny, jeśli się nie zgodzi znajdę inną. Ale w tym problem, że nie chcę innej.
   Moje pierwsze słowa które wypowiedziałem, gdy ujrzałem to co się stało brzmiały:
- Co do kurwy?

_________________________________________________________

No to tyle, z moim dotrzymywaniem terminów.
Rok przerwy, aż nie wierzę.
No, ale jakoś zachciało mi się tu wrócić, tak po prostu.
Zdaję sobie sprawę, że nikogo tu nie ma, ale piszę w sumie już to wszystko tylko dla siebie.
Z rozdziału możecie wyczytać dość dużo, ale chyba najciekawsze są uczucia Georga, a przynajmniej mam takie wrażenie.
Do następnego! Jeśli mi się zachce.
No pa.


   




piątek, 3 kwietnia 2015

{7} Secret room...

Witam, witam. Tak żyję i czuję się dobrze...przepraszam za moją nieobecność...byłam z wami cały czas, ale nie miałam ani weny, ani czasu na pisanie czegokolwiek dłuższego, a nie ma sensu zamęczać was krótkimi rozdziałami, które nie mają sensu...mam nadzieję, że dane mi jest wybaczenie. :) Muzyczka : Maps Maroon 5, ponieważ George postanowił sobie tego posuchać na początku rozdziału (:>) i Let her go, nie miałam co wybrać :/.

   Zeszłam na dół dębowymi, lekko zakręconymi schodami i udałam się w pierwsze drzwi po lewej. Na moje szczęście trafiłam prosto do kuchni. Wchodząc do środka poczułam słodki zapach naleśników i mocną woń męskich perfum. George stał przy kuchence w różowym fartuszku z napisem "Kiss the cook" , podrygując w rytm ledwo słyszalnej piosenki Mroon 5 "Maps". Usiadłam na blacie także lekko poruszając głową we wszystkie strony. Chłopak spojrzał na mnie lekko się uśmiechając.
- Te spodnie to chyba za krótkie co? - wskazał na moje wystające spod materiału kostki.
- One takie są, nie znasz się - prychnęłam.
- Ja wiem swoje, na mojej siostrze wyglądają inaczej... - spojrzał na sufit i zagwizdał po cichu.
- Coś sugerujesz?
- Nie, nie...
- No właśnie.
   Zeszłam z blatu podśpiewując.

I hear your voice in my sleep at night
Hard to resist temptation
Cause something strange has come over me
And now I can't get over you
No I just can't get over you

I was there for you
In your darkest times
I was there for you
In your darkest nights

But I wonder where were you?
When I was at my worst
Down on my knees
And you said you had my back
Do I wonder where were you?
When all the roads you took came back to me
So I'm following the map that leads to you
The map leads to you...

   - Mogę obejrzeć mieszkanie? - spytałam trzepocąc rzęsami.
- Tak, tak, tylko zaraz śniadanie będzie gotowe, sprężaj się. - mrugnął do mnie szelmowską o powrócił do przygotowywania naleśników.
   Nie było to mieszkanie jak się spodziewałam, a mały choć funkcjonalny domek nad jeziorem. Obeszłam już skromnie użądzony salon, gdzie dominował brąz i biel, oraz łazienkę w stylu retro. Na końcu korytarza zobaczyłam skryte w cieniu dość masywne drzwi. Zaciekawiły mnie od razu, spowite tajęmnicą, jakimś mrocznym sekretem. Obejrzałam się za siebie, George tworzył w kuchni swoje popisowe danie, miałam czas. Po cichu na palcach, udałam się w stronę nieodkrytego jeszcze pomieszczenia. Podłoga skrzypiała pod moimi stopami, lecz dotarłam w końcu do celu. Otarłam czoło, jakbym przeżyła właśnie kilku godzinną wędrówkę po pustyni. Złapałam za klamkę, poczułam lekki opór otwierając drzwi. Włożyłam trochę siły w swoje poczynania. Z powstającej szpary migotało czerwone światło. Zanim moje oczy zdążyły przyzwyczaić się i cokolwiek dostrzec, ktoś brutalnie pociągnął moje ramię i zatrzasnął przede mną tajemnicę tego domu.
- Tam radziłbym nie wchodzić - odezwał się zimny głos, nie był już taki życzliwy jak w kuchni.
- Prze...przepraszam, nie wiedziałam że...
- Nic mnie to nie obchodzi, masz trzymać się od tych drzwi z daleka. Zrozumiano?
- Tak...
- Śniadanie, gotowe.
~*~
   17:12 - Georga dalej nie ma. Odkąd po południu pojechał do miasta, siedzę w domu samotnie. W szafie w sypialni znalazłam jakieś stare książki. Czytałam właśnie "Krzyżaków", gdy uświadomiłam sobie jedną rzecz. Gdzie jest mój telefon? Zaczęłam szukać po wszystkich szufladach, pod łóżkiem, półkach. Nawet zajrzałam już do łazienki. Wsiąkł jak kamień w wodę. Zrezygnowałam z dalszych poszukiwań...
   Pewnie się zastanawiacie czemu nie wykorzystałam jego obecności i nie zajrzałam do tajemniczego pokoju? Otóż, George postanowił mnie tu zamknąć, tak jestem w tym pokoju uwięziona. Mam możliwość poruszania się pomiędzy jego sypialnią, a małą łazieneczką. Po prostu bosko. Westchnęłam, krążąc po pokoju. Po pięciu minutach obmyślania planu działania, opadłam na łóżko. Czułam się taka bezsilna i bezużyteczna. Pierwszy raz tego dnia pomyślałam o nim. Nie śmiałam nawet wymówić imienia tego perfidnego drania. A Madison? Zdzira. Wiedziała o wszystkim i nie pisnęła ani słówka. To na sto procent był jakiś spisek. 
   Walnęłam się w głowę wytrząsając tym samym z myśli cały ból tego świata i schowałam twarz w poduszkę. Krzyknęłam piskliwie, a mój wrzask rozniósł się po całym domu. Dobrze, że w okolicy nikt nie mieszka. Powróciłam do przerwanego wcześniej czytania...

"Księżna Danuta spojrzała na dorodną postać Zbyszka, lecz dalszą rozmowę przerwało przybycie zakonnika z klasztoru, który powitawszy księżnę, począł jej pokornie wymawiać, że nie przysłała gońca z oznajmieniemo swoim przybyciu i że nie zatrzymała się w..."

   Nie zdążyłam uczytać zbyt wiele, gdyż moje czujne uszy usłyszały koła nadjeżdżającego pojazdu. Podbiegłam do okna prawie się wywracając o dywan i szybko łypnęłam na stojące na podjeździe audi. Z auta wysiadł George i bardzo do niego podobna dziewczyna. Miała lśniące brązowe włosy, wielki uśmiech na twarzy, nieskazitelną cerę, olśniewający uśmiech. Gdy spojrzała w stronę okna, do którego ja wręcz się przykleiłam, poczułam ostry ból w klatce piersiowej. Wszystkie wspomnienia, cały ból i cierpienie powróciły z jeszcze większą siłą. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, cała się trzęsłam. Ona nadal się uśmiechała, szyderczo. Także mnie poznała.

~*~

   Siedząc głęboko zasypana fałdami kołdry, usłyszałam odgłos klucza wkładanego w zamek. Nie płakałam, nie potrafiłam. Pomimo, że wszystko eksplodowało w mojej głowie, jak bomba atomowa, nie potrafiłam wyrazić swoich uczuć. Czułam tylko, że powoli załamuję się psychicznie. 
- Co księżniczko? Zachciało ci się podrywać mojego Justinka? Nie martw się kochanie, żucił mnie. - prychnęła - ale nie bój żaby wróci jeszcze do mnie na kolankach. Będzie błagał o wybaczenie. Oł Miley, tak bardzo się pomyliłem, ta zdzira nic dla mnie nie znaczy. Nie było cię tak długo, zależało mi wyłącznie na seksie. Oj tak, ale ona nie potrafi robić tego tak jak ty...oł Miley - zaczęła obniżonym oktawę głosem - hmm, a jak czuję się nasza dziweczka? Ojj kochanie, zapłacisz mi jeszcze za to. Będziesz kwiczała jak świnka, pod moimi ramionami. Błagała o wybaczenie. 
   Łóżko u moich stóp ugięło się pod jej ciężarem. Po chwili kołdra leżała już na podłodze.
- Jak się czujesz kochanie? - zapytała - Dobrze ci u mojego braciszka? Dobrze masz tutaj nie? Bez szkoły, bez starych...ach zapomniałam, bez starego, bo twoja matka nie za bardzo się tobą interesuje co? Hm? No odpowiedz zdziro! - uderzyłam mnie z liścia w policzek, lecz ja  nie zamierzałam jej odpowiadać.
- Odjęło ci mowę? - teraz górowała nade mną. Zbliżyła nasze twarze i wpiła się nachalnie w moje usta. Odpychałam ją, piszczałam lecz nie dawała za wygraną. W końcu skończyła swoją zabawę, otarła swoje usta i wsunęła mi rękę pod bluzkę. jeździła dłonią od mojego koronkowego stanika do pępka. Robiąc to, nie spuszczała ze mnie ani na chwilę wzroku. Po chwili zaczęła przejeżdżać dłonią po moim kroczu. Zauważyłam, że ją to podniecało, oblizywała wargi, a jej oczy zaczęły się powiększać.
   Nagle usłyszałyśmy z dołu krzyk jej brata. "Mi, złaź do cholery, musimy pogadać!". Odchodząc puściła mi jeszcze oko, mówiąc :
- Jeszcze się zabawimy dziweczko, jesteś taką grzeczną dziewczynką... lubię czasem zabawić się z takimi. Śpij dobrze...
   Po jej wyjściu natychmiast pobiegłam do łazienki. Uklękłam przed muszlą klozetową i zaczęłam wymiotować...

~*~

   Leżałam już w ciepłej piżamce, po kąpieli, próbując zasnąć. Po tym dniu nie miałam już siły żyć. Wszystko się waliło, nie wytrzymywałam już tego. Spojrzałam na zegarek : 23:38. Od pół godziny próbuję wymysleć plan ucieczki z tego domu, pełnego psychopatów. Wśród wielu pytań jedno, krzyczało najgłośniej. Czy kiedykolwiek wrócę do domu?
   Usłyszałam otwierane drzwi i natychmiast zamknęłam oczy, udając że śpię. George rozbierał się wkładając rzeczy do szafy. Po chwili usłyszałam jego głos.
- Wiem, że nie śpisz. Masz spać w samej bieliźnie. Będziesz robić to co będę ci kazała, nawet spełniać zachcianki mojej siostry. No już rozbieraj się. 
   Wstałam posłusznie i zaczęłam się rozbierać, wiedziałam do czego to nienormalne rodzeństwo jest zdolne. Wskoczyłam do łóżka pół naga i opatuliłam się kołdrą. Poczułam ciepłe ciało chłopaka z tyłu. jedną rękę włożył między moje nogi, a drugą podłożył pod głowę. Chciałam odepchnąć jego dłonie, jego dotyk sprawiał, że miałam obrzydzenie do własnego ciała. 
- Zostań - usłyszałam zimny głos. Przez moje ciało przepłynął nieprzyjemny dreszcz. Zrozumiałam, że od teraz jestem więźniem w tym domu i mam być posłuszna swojemu panu.

______________________________________________
Nwm jak wam się podoba kontynuacja, no powiedzmy przerwanej, historii.
Bardzo chciałabym, żebyście wyrazili swoją opinię.
Ktoś tu jeszcze jest?
Jak tak to bardzo proszę o inornację. :)




niedziela, 8 lutego 2015

{6} No more tears...

  Muzyczka : List do m., kto nie lubi Dżemu, nie polecam, lecz według mnie ta piosenka tu pasuje i Zanim pójdę, dzisiaj trochę stare piosenki, czyli moja miłość.  Rozdział +12. :)

 Wybiegłam prosto w szalejącą już od dłuższego czasu burzę. Krople deszczu mieszały się z moimi łzami, przez co słona, rozcieńczona ciecz wpadała do moich rozchylonych ust. W pewnym momencie poczułam się jak w hollywoodzkich filmach. Wiecie, smutna scena, deszcz, burza, takie klimaty. Jednak w tamtym momencie chciałabym czuć się jak aktorzy z filmów. Udawać uczucia, grać. Ale moje serce rozdarło się na miliony kawałeczków, ciosane daleko przez burzę i wiatr. Stałam na chodniku patrząc na przechodni, którzy szli jak  najprędzej do domu, do rodzin. W środku mojej głowy kłębiło się tysiąc myśli na minutę, a w sercu czułam przeszywający ból, który nie ustępował, lecz wręcz przybierał na sile z każdą sekundą. Chciałam wracać do domu, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Moje nogi były przylepione do chodnika, niewidzialnym klejem. Byłam załamana psychicznie, najgorsze co może spotkać człowieka.
   Po dłuższym staniu na deszczu zmarzłam, zaczęłam się trząść, a moje włosy, były całe mokre. Ciągle nie dawałam rady się pozbierać, a próbowałam wiele, wiele razy. Kończyny odmawiały powoli posłuszeństwa, a umysł wariował od natłoku myśli. Chciałam wtedy tylko umrzeć i tyle, po strachu, po bólu, po życiu.
   Ciągana w różne strony, pełna sprzecznych myśli upadłam z wielkim hukiem na chodnik. Gdy moje oczy powoli się zamykały, gdy myślałam, że to już koniec, że umrę tak marnie. Na chodniku, zraniona, wycieńczona, taka słaba. Byłam wrakiem człowieka, który kończy swój nudny, pełen strachu żywot. Ujrzałam jego, tak jego. George we własnej osobie, podniósł mnie z chodnika i zaczął mówić w moją stronę. Ostatkami sił próbowałam się wyrwac z jego sideł, uciec. Bełkotałam nie zrozumiałe słowa, bluzgałam na wszystkie strony. Krzyczałam o pomoc. Ludzie nie zwracali w ogóle na nas uwagi, jakbyśmy...nieistnieli.
   Nękana obawami, że właśnie złapał mnie seryjna zabójca, zbiegły z więzienia, a ja będąć jego byłą ofiarą byłam nie ukrywając...zagrożona, spojrzałam na jego twarz bez wyrazu. Niósł mnie tak, jakbym nic nie ważyła, w pewnym momencie poczułam podziw dla jego siły, męstwa. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Był taki...przystojny. Może i byłam zdesperowana i zaślepiona, ale to...prawda. Napadła mnie wielka ochota na...
- Popatrz na mnie! - krzyknęłam ostatkami sił. George spojrzał w moją stronę marszcząc czoło. Długo nie myśjąc złapałam jego twarz obiema rękami i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Chłopak wiele nie myśląc odwzajemnił go. Jego kilkudniowy zarost gilgotał mnie delikatnie w policzki. Poczułam na policzku ciężkie krople, lecz nie był to deszcz. George płakał, oprawca, zbrodniarz i morderca, właśnie wypłakiwał się na moim ramieniu...nagle usłyszałam jakby ktoś coś krzyczał, moje imię...ale to nie mógł być Justin, nie... Ale coś tu nie pasowało, George przyśpieszył. Wsiedliśmy do czarnego audi i odjechaliśmy. Po kilku sekundach zasnęłam na seidzeniu pasażera.

***

  ~Justin~


   Upadłem na kolana, na środku szkolnego korytarza, załamany i sfrustrowany. Jak mogłem być taki głupi...Nie myślałem teraz nawet co pomyśli sobie Miley, czy nawet cała szkoła. Miałem ich głeboko w nosie. Za późno zrozumiałem, że Alice, znaczyła dla mnie więcej niż zwykła dziewczyna. Była wszystkim, oddałem jej moje serce, które już dawno zapomniało co to jest miłość. Coś rozrywało mnie od środka, czułem jakbym zaraz miał obrócić się w pył i proch. Czemu za nią nie pobiegłem? Nie miałem odwagi. Bo niby co miałbym jej powiedzieć? "No sory Al, ale myślałem że nic do ciebie nie czuję, ale okazało się inaczej. Do tego jeszcze ojciec tej dziewczyny ma niezłe wpływy w mieście, a ona jest zajebiście seksowna, więc tak jakoś wyszło". Byłbym gorszym dupkiem, niż jestem teraz, w tej chwili. 
   Wstałem z klęczek, stwierdzając że nie ma sensu więcej się płaszczyć. Odwróciłem się w stronę mojej dziewczyny, która stała osłupiała, z nieokreślony grymasem na twarzy. Nagle podeszła do mnie, złapała moją dłoń i zaprowadziła do schowka na miotły (?). 
- Musimy poważnie porozmawiać Justin. - zmarszczyłem brwi, nigdy jeszcze nie rozmawialiśmy "poważnie".
- Tak? Kontynuuj...
-  Kto to był? Rozumiem, że musiałeś znaleźć sobie rozrywkę, gdy mnie nie było, ale dlaczego aż taką ładną? Nie przypominam sobie, żeby chodziła do naszej szkoły...mniejsza. Bidulka chyba sie zakochała...ty chyba też...
- Miley właśnie...
- Ale ja ci wybiję z głowy tę dziwkę, nie bój się kochanie. Ze mną nie zginiesz...
- Do czego zmierzasz...? - nie zdążyłem wypowiedzieć więcej ani jednego słowa, ponieważ Miley przystąpiła do rękoczynów...
   Wpiła się namiętnie w moje usta, jedną ręką obejmując moją głowę, a drugą pieszcząc mój słaby punkt, na który ona znała wszystkie sposoby. Jęknąłem jej w usta, łapiąc ją za biodra. Miley uśmiechnęła się szyderczo. Jednak mimo podniecenia, które panowało w tym malutkim pomieszczeniu, odzyskałem zdolność jasnego myślenia. Otworzyłem oczy, spoglądając na dziwkę wijącą się w moich ramionach. Jak mogłem być taki gługi, jeszcze raz ta, tak oczywista myśl, wpadła mi do głowy. MIley zniżyła się do klęczek, rozpinając mój rozporek i wyjmując go, lecz ja nie byłem ani trochę tym zachwycony. Dziewczyna ujrzawszy moją reakcję. Odeszła i sama zaczęła się rozbierać. Ja wiedziałem już co zrobić. Schowałem swój skarb do spodni i wyszłem, zabierając jej stanik i zostawiając drzwi szeroko otwarte. Uśmiechnąłem się sam do siebie, zadowolony i usadysfakcjonowany, że udało mi się powstrzymać. 
   Lecz mój uśmiech natychmiast zbladł, gdy ujrzałem że na dworze szaleje ogromna burza, a Alice wybiegła w sam jej środek. Zacząłem biegać po szkole, pytając ludzi czy nie widzieli je w szkole. Nic, nikt nie wiedział. Załamany wybiegłem na dwór, mając nadzieję że znajdę ją gdzieś siedzącą na ławce, na szkolnym dziedzińcu. Nigdzie nie znalazłem mojej ukochanej, to było jak szukanie igły w stogu siana. Mimo woli poddałem się. 
- Alice! - krzyknąłem, pełny bólu głosem, byłem już cały przemoknięty, krople deszczu muskały moją twarz. Dom! - pomyślałem, pewnie poszła do domu! Jak najprędzej udałem się w stronę mojego auta i ruszyłem w drogę do jej mieszkania...
   Otworzył mi jej ojciec, w kwadratowych okularach z pytającym spojrzeniem. 
- Jest Alice, proszę pana... bo my pokłóciliśmy się i... ona uciekła, jest w domu?
- Nie przykro mi nie ma jej - chciał zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, lecz ja zatrzymałem je nogą.
- Proszę pana, ja naprawdę porozmawiam z nią i idę...
- Rozumiem chłopcze, ale jej naprawdę nie ma w domu. Nie mam pojęcia, gdzie podziewa się moja córka i podejrzewam, że to wyłącznie twoja wina, więc radziłbym ci ją znaleźć!
  Po zamknięciu drzwi przez jej ojca, usiadłem na schodach, chowając twarz w dłoniach. Nie mam pojęcia, jak znajde Alice, ale to zrobię. Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer Christophera.
- Hej Chris, możesz coś dla mnie zrobic?
- Oczywiście stary, do usług. Czego byś pragnął? - usłyszałem po drugiej stronie.
- Musisz mi znaleźć pewną dziewczynę, natychmiast...

***
~Alice~

   Ob udziłam się w ciepłym, wodnym łóżku z obcą ręką między moimi nogami. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. Odsunęłam się jak najszybciej i spojrzałam na mojego oprawcę. G...George?!
Co ja tu do cholery jasnej robię?! Wspomnienia powoli zalewały mój umysł. Justin - na samo wspomnienie tego imienia ukuło mnie serce. Spojrzałam a swoje skąpe odzienie. Bylam w samej bieliźnie, czyli koronkowym komplecie, który ostatnio kupiłam. Czy on, zrobił mi...to?!
   Zaczęłam potrząsać chłopakiem w obie strony i wykrzykiwać jego imię. Ten obudził się, przetarł oczy i spojrzałna zegarek na szafce obok łóżka, 10.36
- Kobieto, o której ty mnie budzisz?
- Co ja tu kurwa robię?!
- Gdzie ta kurwa? Nie widzę jej, ups. 
   Walnęłam się sfrustrowana na łóżko. George położył się obok mnie opierając jedną rękę z drugiej strony mojego drobnego ciała. Wpił się nachalnie w moje usta, nie zwracając uwagi na moje protesty. Spodobały mi się jego pieszczoty, więc więcej nie opierałam się, ale wręcz pomagałam mu w tych niegodnych czynach. George zszedł niżej całując moją szyję, dekolt. Czułam, że nie robił tego pierwszy raz, były wyrafinowany, delikatny, a jednocześnie strasznie męski. Miejsca, w które chwilę temu obdarowywał pocałunkami były rozpalone i przyjemnie piekły. Gdy zbliżył ręcę do zapięcia od mojego stanika, zdecydowanie zaprotestowałam. Zdziwiło mnie, gdy za pierwszym razem zrezygnował ze swoich poczynań. Postanowiłam zadać mu pytanie, które nurtowało mnie od rana.
- George, czy my...wiesz...czy my zrobiliśmy, no wiesz..to?
- Nie, no co ty. Nawet gdybym chciał nie dałabyś mi siebie dotknąć, a co dopiero robić "to" - tu poruszył palcami na znak cudzysłowiu. Roześmialiśmy się oboje, chowając twarze w poduszki.
- Dobra mała, w szafie masz ubrania mojej siostry, wybierz sobie jakieś. Twoje buty stoją pod łóżkiem. Ja jakby co, idę robić nam śniadanie - puścił mi oczko i wyszedł przez dębowe drzwi.
   Otworzyłam szafę i wybrałam czarne rurki i białą, zwiewną bluzkę. Obejrzałam się w lustrze. Nawet, nawet. Nie myśląc długo, zeszłam na dół, na śniadanie. Miałam wiele pytać, ale na razie, nie miałam zamiaru ich zadawać.

_____________________________________________
Ekhem, ekhem, ogłaszam, że ruszyłam dupę i napisałam dłuższy rozdział.
Dziękuję, dziękuję, nie musicie klaskać. xD
Ok teraz do rzeczy. Rozdział mam nadzieję, nie nudny.
Co tu nam się porobiło...hmm? Jakieś sugestie? 
Starałam wam z grubsza wytłumaczyć o co chodzi z Miley, ale nie za bardzo drążyć ten temat i mam nadzieję, że mi się udało. ^^
Jedna sprawa : nie, Justin nie jest żadnym gangsterem, nie martwcie się. ;)
To chyba na tyle, mogę tylko wspomnieć, że możecie zadawać pytania : Unikatum 
xoxo

10 KOM = NN







   

wtorek, 3 lutego 2015

{5} It's over...

Przeczytajcie proszę ważną notkę pod rozdziałem, która tłumaczy dlaczego rozdziały pojawiają się tak rzadko. :) Macie muzykę do dzisiejszego rozdziału : Say something i All of me, polecam posłuchać, nadają klimat :).


   Mijały tygodnie, a ja i Justin zacieśnialiśmy naszą więź. Po pewnym czasie w liceum, byliśmy traktowani już jako "oficjalną" parę. Madison została moją przyjaciółką, była przy mnie zawsze, obojętnie co by się działo. Dałabym wszystko, byleby tylko uchronić mój mały świat pełen szczęścia. Czuję się niesamowicie...znalazłam w swoim życiu sens. Justin był moją pierwszą i jedyną miłością. Myślę, że to koniec moich "nastoletnich" zmartwień...
   Ostatnie wspomnienie wydarzyło się w naszym liceum. Jechałam właśnie tramwajem przez centrum miasta, szczęśliwa jak nigdy, ponieważ jutro był 22 kwietnia...czyli moje 20 urodziny. Oczywiście Justin i Madison dobrze o tym wiedzieli...Prezent, który dostałam już dziś, nie wzbudził moich pozytywnych emocji.
   Wysiadłam dosłownie przed szkołą, nadal usmiechając się od ucha do ucha. W drodze do drzwi wejściowych kilka osób krzyczało do mnie słowa powitania. Odpowiadałam tylko zwykłe "cześć", skupiona na zupełnie innej rzeczy. Doszłam powolny krokiem do swojej szafki, numer 333. Dziwna liczba mi się trafiła... Schowałam plecak, wyjmując zeszyt na pierwszą lekcję. Poczułam silne dłonie łapiące mnie w talii, jak co dzień. Odwróciłam się do Justina, składając na jego usta delikatny pocałunek. Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym złapał za dłoń i zawędrował do sali matematycznej. Przed drzwiami czekała już zniesmaczona Madison. Dziwne...przecież uwielbia matematykę...
- Mad...coś się stało?
- A...a nic, nic, źle mi sie spało po prostu... - widać było, że wyrwałam ją z głębokich przemyśleń. Mimo, że wiedziałam, że definitywnie coś jest nie tak, wolałam to zostawić na później. Moja przyjaciółka spojrzała ukradkiem na Justina ze strachem w oczach...nie wiedziałam, co o tym myśleć.
   Kiedy dzwonek oznajmij koniec lekcji Justin i Madison jako pierwsi wyszli z klasy, zostawiając mnie na lodzie. Wybiegłąm z klasy mając zamiar ich szpiegować, myśląc że te wszystkie zagadki, mają związek z moimi urodzinami. Nie zaszłam za daleko, gdy ich przyciszone głosy dobiegły mnie zza rogu.
- Justin, ona wraca rozumiesz...wraca...
- Nie...kłamiesz, Madison, to nie jest możliwe...
- Dzwoniła do mnie wczoraj i powiedziała, że chce kontynuować naukę w West High...Justin jeśli ona się dowie...
- Nie dowie się, załatwię to...kiedy?
- Justro...
- Ale jutro...przecież jutro są...ja pierdole...
- Musimy to jakoś załatwić...Justin...
- Dobra, daj spokój...chodźmy już lepiej, Alice zacznie się niepokoić...
   Gdy usłyszałam jego słowa, panika opanowała moje ciało. Zobaczą mnie, zobaczą... Nie myśląc długo złapałam za pierwsze drzwi i...otwarte! Weszłam (jak sie później okazało) do schowka na szczotki. Za przyciemnioną szybą ujrzałam tylko ich głowy, które zaraz zniknęły w dalszej części korytarza. Przez dalszą część dnia unikałam tej dwójki, w obawie że któreś z nich, coś ze mnie wyciągnie.

***


   Trochę wystraszona i udałam się do budynku szkoły. Dzisiaj wybrałam się pieszo, próbując przemyśleć wczorajsze wydarzenia, które wzbudziły we mnie jednoznaczne podejrzenia, ale przecież na razie, nie mogę nic sugerować. Stańcie na moim miejscu. Twoja przyjaciółka i partner, nie chcą ci czegoś powiedzieć i do tego rozmawiają o jakiejś "niej" za twoimi plecami. Podejrzenia same się nasuwają. Wchodząc do szkoły, poczułam tą aurę wszelakiego podniecenia. Dzisiaj nikt się ze mną nie przywitał, silne ramiona nie oplotły mnie przy szafce, nie dostałam przytulasa od mojej najlepszej przyjaciółki...To wszystko składało się w jedno...
   Najgorsze jest to, że każdy o tym wiedział...tylko nie ja.
   Odwróciłam się w stronę korytarza, patrząc na obcych mi ludzi ze łzami w oczach. Może weźmiecie mnie za egoistkę, ale te wydarzenia naprawdę mnie przytłoczyły...wcześniej to one, podtrzymywały mnie przy życiu. Gdy w spokoju ducha przechodziłam przez środek korytarza, usłyszałam słowa Justina "Cześć kochanie". Odwróciłam się z nadzieją, lecz po chwili spostrzegłam, że chłopak patrzy nie na mnie, a poza mną... Zmarszczyłam czoło, o co w tym wszystkim chodzi...
   Nim zdążyłam choćby chwilę o tym pomyśleć, o moje ramię otarła się piękna dziewczyna o kasztanowych włosach, była uśmiechnięta, modnie ubrana... Podeszła do Justina obdarowując go namiętnym pocałunkiem w usta, przytuliła go, co on odwzajemnił. Kiedy trwali tak w uścisku, spojrzał na mnie ostatni raz. Miał kamienny wyraz twarzy, tak jakby nic go nie ruszało. Gdy tylko ujrzał wyraz mojej twarzy i łzy jak grochy, spływające samotnie, a później lądując na posadzce - nie wytrzymał, nie mam pojęcia, do dziś, dlaczego zadał mi taki ból. Wyrwał się z jej uścisku i jakby nigdy nic, podszedł do mnie, złapał w ramiona moje drobne ciało i pocałował z całych sił, oddając mi całe swoje uczucie...lecz ja...ja już nie wierzyłam w nic...Oglądałam dziewczynę za nami, zesztywniałą, pełną niedowierzania. Po tym cały przedstawieniu, które odstawił, odkleił się wreszcie ode mnie...czekał aż coś powiem, na moją reakcję...a ja? Ja wiedziałam co mam zrobić...
   Ze łzami w oczach wylewałam z siebie potok niezrozumiałych i czasem wulgarnych słów...ostatnie moje zdanie brzmiało :
- Spierdalaj z mojego życia frajerze i lepiej więcej nie pokazuj mi się na oczy - po czym uderzyłam go z całej siły w twarz i wybiegłam ze szkoły, cała rozstrzęsiona...

_____________________________________________________

Jak mówiłam macie wyjaśnienia :
Miałąm ferie całe zawalone, wycieczki, nie wycieczki. Postanowiłam odpuścić te dwa ostatnie dni i odpocząć, więc piszę dopiero dzisiaj. Jeśli ktoś tu jeszcze jest, proszę o zostawienie komentarza :)
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać się regularnie w weekendy, ponieważ tylko wtedy mam czas, niestety. Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników mojego ff i do następnego :)
Za wszystkie błędy, literówki czy pomyłki w fabule, bardzo przepraszam :)
Od dzisiaj dodaję muzykę do rozdziałów! <3
Mój ask: Unikatum
xoxo

10 KOM = NN



 

środa, 14 stycznia 2015

{4} Good mornig Honey!

~Alice~ 

   Obudziłam się wtulona w tors znanego mi już, blondyna. Spał tak słodko, niewinnie, że nie miałam serca by budzić go ze snu. Zerknęłam na zegarek na szafce nocnej, który wskazywał swoimi wielkimi ,czerwonymi cyframi godzinę 6.10. Co sprawiło, że obudziłam się tak wcześnie?
   Nie zwracając uwagi na ból głowy, wydostałam się z uścisku Justina i udałam się do drzwi. Wychodząc z pokoju usłyszałam przeciągliwe mruczenie chłopaka, przytulającego się do poduszki. Zachichotałam pod nosem i zamknęłam jak najciszej drzwi do pomieszczenia. Zajrzałam do sypialni rodziców, której drzwi były lekko uchylone. Ujrzałam tatę śpiącego po prawej stronie łóżka. Po chwili zorientowałam się, że mama już nie śpi, tylko siedzi na parapecie, z papierosem w ustach, patrząc się pusto w okno. Sypialnie znajdowały się na 2 piętrze, ciekawe...co było tak interesującego w tym widoku? Nie znając odpowiedzi na to pytanie, udałam się powoli, by nikogo nie zbudzić, na parter. Weszłam do kuchni oglądając dokladnie każdy jej kąt. Ciągle miałam wrażenie, że...że on gdzieś jest. Patrzy na mnie z cienia, a ja nie zdaję sobię sprawy z jego obecności. Byłam wystraszona wszystkimi zdarzeniami, które nie powinny się wydarzyć w moim życiu. Mając 19 lat, nigdy nie powiedziałabym, że żyłam tak, jak chciałabym żyć. Pomimo tego, że moja rodzina uboga nie była, nigdy nam niczego nie brakowało, czułam...pustkę? Tak...chyba mogę tak nazwać miliony uczuć kłębiących się w mojej nastoletniej, jeszcze głowie. Myśląc o tym wszystkim, otworzyłam lodówkę, aby wziąść z niej potrzebne produkty na naleśniki. Gdy smażyłam, któryś z kolei już naleśnik, poczułam silne dłonie otulające mnie w talii. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Poczułam strach, co było pewnie widać po moich oczach, które utkwiły w bezruchu, wpatrując się w patelnię. Złapałam się za twarz, powstrzymując łzy, napływające do moich oczu. Nie mogłam nic zrobić...
- Zostaw mnie proszę... - powiedziałam. Odpowiedział mi znajomy głos chłopaka, który sprawił, że moje uczucia zamieniły się w złość, a jednocześnie szczęście...

~Justin~

   Otworzyłem zaspane oczy, mając nadzieję ujrzeć piękną dziewczynę wtuloną w moje ramię, lecz to co zobaczyłem nie spełniło moich oczekiwań. Przytulałem się do puchatej poduszki na której, jeszcze wczoraj leżała moja (niedoszła) dziewczyna. Spojrzałem na czerwone cyfry zegara. 6.23. O której ona wstała? 
   Wstałem z łóżka przeciągając się i ziewając. Nie miałem siły po wczorajszym dniu, w sumie nawet nie wiem dlaczego. Spojrzałem w lustro po mojej prawej stronie. Ujrzałem chłopaka z rozczochranymi włosami i zmęczonymi oczami. Tak, to byłem ja. Ubrałem swoją bluzę, rzuconą wczoraj wieczorem na podłogę i po cichu otworzyłem drzwi, aby nikogo nie obudzić. Kto normalny wstaje o tej godzinie? A no tak...Alice. Zeszłem schodami na dół i zajrzałem do salonu. Nie ujrzałem dziewczyny także w łazience i biurze jej ojca. Przyznam, że trochę spanikowałem. Wszystkie uczucia dały upust, gdy ujrzałem ją w kuchni smażącą naleśniki. Podeszłem do dzieczyny najciszej jak mogłem i objąłem ją opiekuńczo w talii. Nie spodziewałem się reakcji, która nastapiła po chwili. Alice złapała się za twarz, mówiąc:
- Zostaw mnie proszę... - słychać było, że omal nie płakała.
- Ej, nie płacz to ja...spokojnie, przepraszam...nie chciałem cię wystraszyć - mówiąc to odwróciłem ją w swoją stronę.
   Otarła łzy, patrząc się na mnie uważnie. Uśmiechnęła się, co sprawiło że ja zrobiłem to samo. Nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem pierwszego kroku. Zmniejszyłem odległość, która dzieliła nasze twarze. Teraz tylko kilka milimetrów dzieliło mnie od jej słodkich ust. Opamiętałem się, zdając sobie sprawę, że to nie fair wobec niej. Odsunąłem się, wypuszczając ją ze swoich objęć. Drapałem się po karku, nie wiedząc co powiedzieć. Po kilku sekundach usłyszałem chichot, dziewczyny. Co ją tak rozbawiło?
- Co cię tak rozbawiło? Przepraszam, ale się wygłupiłem...nie chciałem, Alice. Wybaczysz mi?
- Justin, jak ty nic nie wiesz o dziewczynach...
   Co? Co ona...? Nim zdążyłem odpowiedzieć na to niezrozumiałe zdanie, Al podeszła do mnie tak blisko, że dotykaliśmy się swoimi ciałami. Podniosłem wzrok, ujrzałem jej przepiękny uśmiech. Mimowolnie uczyniłem to samo.Co ta dziewczyna ze mną robi?
   Nasze twarze znów dzieliło tylko kilka milimetrów. Teraz już się nie bałem, wiedziałem że ona też tego chce. Złapałem dziewczynę za biodra i przyciągnąłem do siebie jeszcze bardziej. Spojrzałem jej w oczy, jakbym obawiał się, że zmieni zdanie i coś jej się nie spodoba. Nie ujrzałem żadnych sprzecznych emocji z jej strony. Nie chcąc czekać dłużej na tą chwilę złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Gdy nasze języki toczyły zawziętą walkę Alice przeniosła swoje ręcę na moje i tak już zmierzwione włosy. Zaczęła ciągnąć mnie za końcówki uczesania, na co delikatnie jęknąłem. Oczywiście ona była z tego niezmiernie zadowolona. Przenieśliśmy się na blat kuchenny, nadal okazując sobie nawzajem uczucia. Po chwili odczepiliśmy się od siebie, by złapać trochę powietrza. Oparłem ręce na blacie patrząc prosto w oczy dziewczynie, która potrafi zrobić ze mną wszystko. W ciszy było słychać tylko nasze ciężkie oddechy. W tym całym zamieszaniu nie zauważyliśmy, że mama Al weszła do kuchni.
- No, no, no...
- Dzień dobry! To pani już wstała? - mówiłem lekko zakłopotany, drapiąc się po karku. Czy ona wszystko widziała? Naszą chwilę...?
- Już dawno kochasiu, kontynuujcie...co tam zaczęliście. Ja spokojnie się oddalę... - to mówiąc ruszyła spowrotem schodami na piętro. nie zawracając uwagi na nasze zdziwione miny.
- O Boże, ona pierwszy raz od wielu lat powiedziała coś sensownego - widziałem, że dziewczyna ma łzy w oczach. Złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie.
- Nic się nie stało? Czy to...źle?
- To najcudowniejsza rzecz jaka mogłaby się zdarzyć Justin!
   Spojrzała mi prosto w oczy z uśmiechem od ucha do ucha. Nie widziałem jej jeszcze tak szczęśliwej. Pocałowałem ją w usta. Droczyła się ze mną, nie chciała mi pozwolić na walkę, lecz ja miałem swój własny sposób...
   Odkryłem kawałek jej szczupłego brzucha i zacząłem gilgotać. Alice zaczęła się śmiać, dzięki czemu miałem szansę na wtargniecię. Bitwa naszych języków trwałaby pewnie jeszcze dłużej, gdybym nie poczuł w pewnym momencie swądu spalenizny. Gdybym tego nie zrobił, dom pewnie poszedłby z dymem.
- Alice, naleśniki! - krzyknąłem.
   Dziewczyna podbiegła do kuchenki i wyłączyła palnik oddychając głęboko. Odetchnąłem z ulgą, mając pewność, że nic jej się nie stanie. Objąłem ją od tyłu, wtulając się w jej miękkie jak jedwab włosy. Zacząłem całować jej szyję, na co ona lekko odchyliła głowę, aby pomóc mi umożliwić tą czynność. Alice nagle odwróciła się do mnie, pocałowała delikatnie w usta, jednocześnie wyrywając się z mojego uścisku i krzyknęła "Kto ostatni na górze ten jest ostatni w kolejce do łazienki!" biegnąc już po schodach. Popędziłem za nią jak najprędzej...

_________________________________________________
Przepraszam. przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Wiem, że długo nie było rozdziału i nie mam się z czego tłumaczyć.
Nie miałam weny i czasu...nieważne.
Jednak mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Przyznam, że rozdział trochę krótki i nudnawy, bo nic konkretnego się nie dzieję, ale następne będę się starała doprowadzać już do pożądku. 
Następny dodam prawdopodobnie w piątek! 
Kocham was i dziękuję za komentarze <3 
xoxo

10 KOM = NN


   

poniedziałek, 29 grudnia 2014

{3} My own hero

~Justin~

   Patrzyłem na dziewczynę siedzącą obok mnie. Była piękna, nieprzeciętnie piękna. W jej zielonych oczach można było odpłynąć, a patrząc na jej włosy miałem wielką ochotę, aby się w nie jak najszybciej wtulić. Była bardzo nieśmiała i czasami niezdarna, lecz to wszystko, jej charakter, jej styl, jej głos, sprawiało, że jeszcze bardziej ciągnęło mnie w jej stronę. Objąłem ją opiekuńczo ramieniem. Zerknąłem ukradkiem na jej śliczną twarz. Ujrzałem coś, czego nie umiałem wytłumaczyć. Po policzkach dziewczyny płynęły łzy wielkie jak grochy. Czy zrobiłem coś nieodpowiedniego? 
- Al... - niezdążyłem nawet wypowiedzieć tego pięknego imienia, a już patrzyłem na uciekającą w dal towarzyszkę. Sparaliżowało mnie. Co ja teraz kurwa zrobię?! 
   Niemyśląc długo pobiegłem za Alice. Spoglądała na mnie co chwila, oczami pełnymi bólu. Zobaczyłem, że na drodze jedzie właśnie rozpędzony tramwaj. Biegłem ile sił w nogach, lecz moją niedoszłą dziewczynę złapał ktoś inny. Oglądałem tą scenę z daleka, schroniony za drzewem. Widziałem, że Alice szarpie się i miota. Szukała pomocy. Wyszedłem z mojej tymczasowej kryjówki i spojrzałem w ich stronę. Alice zerknęła na mnie wzrokiem pełnym sprzecznych uczuć. Wiedziałem, że muszę jej pomóc. Zastanawiałem się chwilę nad tym, czy mam z tym chłopakiem jakąkolwiek szansę w walce. Nie myśląc nad tym długo pobiegłem w ich stronę.
- Puść ją - powiedziałem na spokojnie, na co nieznajomy zaśmiał się i rzucił we mnie dziewczyną na  co ja delikatnie się zachwiałem.
- Nastepnym razem kochanie, spotkamy się bez twojego "chłoptasia" - po tych słowach odszedł.

***
~Alice~

   Obudziłam się w moim łóżku szczelnie opatulona kołdrą. Spojrzałam w bok i ujrzałam w końcu mojego wybawcę. Wtuliłam się w Justina o mało co go nie dusząc. Chłopak odwzajemnij uścisk, lecz tą jakże piękną chwilę przerwał mój ojciec, wchodząc do pokoju z kubkami herbaty. 
- A co tu się wyprawia młodzieży?
- Tatooo... - jęknęłam.
- Przecież ja nic nie mówię, o co ci chodzi? Nie ważne. Macie tutaj po herbatce i zaraz możecie schodzić na kolację. - skierował się do drzwi, lecz odwracając się dodał - a...Justin, poinformowałem już twoich rodziców. Nie mają nic przeciwko - to mówiąc w końcu odszedł.
- Nie mają nic przeciwko czemu? - spytałam chłopaka na co ten obdarzył mnie swoim olśniewającym uśmiechem.
- Zostaję dzisiaj u ciebie na noc. - co?! - martwię się o ciebie, a ten wariant zaproponował mi twój tata. Spię w pokoju gościnnym zaraz koło ciebie.
- Mój tata...wie co się wydarzyło?
- Tak opowiedziałem mu i też bardzo się zamrtwił, ale nie chciał mi nic mówić. Powiedział, że sama mi to kiedyś wytłumaczysz. Więc... - to mówiąc oblizał swoje malinowe wargi - ...masz ochotę opowiedzieć mi swoją historię?
- Chcesz wiedzieć wszystko? - machnął potwierdzająco głową - a więc...może zacznę od początku. Wszystko zaczęło się w Anglii. Mały kraj w Europie. Tam się urodziłam i wychowałam. Mając 16 lat chodziłam do liceum plastycznego. Wszystko było by dobrze do dziś, lecz mój idealny świat runął przez pewnego chłopaka, którego z resztą już poznałeś. Spotkałam go kompletnie przypadkowo...a przynajmniej tak mi się wydawało. Przez niego wpadłam w narkomanię. Piłam alkochol i paliłam papierosy. Próbowałam naprawdę wszystkich form rozrywki. Kiedy byliśmy w pewnym klubie o nazwie "Dirty Dance", George, czyli chłopak o którym wcześniej wspominałam zaproponował mi "numerek". Widziałam, że był mocno napalony...

*flashback*

   Siedzałam na krześle barowym rozmawiając z barmanem. Byłam po dwóch drinkach, lecz mam mocną głowę, dlatego byłam jeszcze trzeźwa. Nagle poczułam silne ręce oplatające mnie w talii. Zapach jego perfum rozpoznałabym wszędze.
- George...
- Tak... - mruknął przeciągle do mojego ucha, a jego dłonie powędrowały na moje piersi.
- Nie tutaj, proszę... - choć opierałam się, widział, że mi się podobało. 
- To choć do trzynastki, zamówiłem go dla nas...mam dla ciebie wielką niespodziankę...całą noc będziesz krzyczeć moje imię...- ostatnie zdanie wymruczał mi do ucha.
- Dobrze, czekaj na mnie...zaraz przyjdę - powiedziałam wpijając sie w jego usta.
   Chłopak powoli odchodził, a ja nie miałam pojęcia co teraz zrobię. Nie chciałam tego zrobić teraz, tutaj. Wypiłam trzeciego drinka i udałam się do drzwi. Co chwila spoglądałam czy ktoś zjego kolegów, mnie nie widzi. Wyszłam na parking pełny samochodów. Wyjełam kluczyki z kieszeni i udałam się do mojego mercedesa. Wsiadłam i udałam się w stronę domu. 

Kilka dni później...

   George prześladuje mnie od kilku dni. Stał się nachalny i agresywny. Mam go dość. Na przerwie obiadowej powiem mu, że to koniec.
   Siedzieliśmy właśnie przy stoliku, wraz z chłopakami z drużyny koszykarskiej i największymi paniusiami w szkole, gdy postanowiłam się w końcu odezwać.
- George?
- Tak? -odpowiedział głosem, który już dawno znienawidziłam...
- To koniec.
   Patrzyłam na rekcję wszystkich zebranych. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, że w końcu się na to odważyłam. Rzuciłam swój lunch na ziemie i ruszyłam w kierunku klasy od matematyki.
   Po lekcjach udałam się na pieszo do domu. Miałam tylko 100 metrów do przejścia. Nagle ktos przygwoździł mnie do ściany. Był to wściekły George. 
- Myślałaś, że mozesz to tak zakończyć? Chyba śnisz! Myślisz, że ja przeprowadziłem się do Londynu przypadkowo?! To wszystko było ukartowane rozumiesz?! Miałem się z tobą przespać, porwać cię! I rządać okupu od twojego nadzianego ojca! A ty wszystko spierdoliłaś! Kurwa! - krzycząc to kopnął w ścianę za mną. Wykorzystując sytuację pobiegłam jak najszybciej do domu. Dotarłam tam szybciej niż on i zamknęłam dom na cztery spusty. Pobiegłam na piętro dzwonią na policję...funkcjonariusze wparowali w samą porę. George miał już zamiar rzucić się na mnie z nożem.
  
*end of flashback*

- ...po tych wydarzeniach moja rodzina została objęta, programem ochrony świadków. Byliśmy jedynymi ofiarami Georga, które przeżyły...mieszkaliśmy już w Norwegii, Polsce, Japonii, Meksyku, lecz on był wszędzie. Myślałam, że tutaj nas nie znajdzie... - mówiłam z trudem, próbując powstrzymać łzy spływające już po moich policzkach...

~Justin~

   Spojrzałem w oczy dziewczynie. Teraz, gdy poznałem całą jej historię, było mi jej naprawdę żal. Przeżyła piekło, życie nie oszczędziło jej ani trochę. A ona nadal się trzyma. Siadłem koło niej na łózku. Wyglądała tak słodko. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. Wiedziałem, ze muszę jej pomóc. Założyłem kosmyk jej blond włosów za ucho. Przycisnąłem ją do swojej piersi, nie chciałem jej już nigdy wypuszczać. Była wielkim skarbem. Alice odwzajemniła mój gest wtulając się jak najmocniej w mój tors. 
- Chodź, idziemy na kolację - powiedziałem.
- Nie chce mi się...- jęknęła.
- Dobrze...załatwie to inaczej. Podniosłem ją w stylu małżeńskim, trzymając ręce pod jej drobnymi kolanami i w talii. Powoli schodziliśmy do kuchni, gdy ona powiedziała, jedni a tak wazne dla mnie słowo.
- Dziękuję.
   Posadziłem ją na stołku barowym i siadłem obok niej. Jej tata podał nam nalesniki polane syropem klonowym. Patrzyłem jak dziewczyna wsysa swoją porcję jak odkurzacz. Pochłonąłem prędko swoją, dłużej nie czekając. 
- Alice idź na górę, chciałbym chwilę porozmawiać z Justinem... - odezwał się jej ojciec w fartuchu z napisem "Rzucam mięsem". 
- Okeyyy. - rzuciła.
Pan Welligton siadł naprzeciw mnie i spojrzał głęboko w moje oczy. 
- Zastanawiam się chłopcze...- powiedział po chwili - zasługujesz na moją córkę? - uśmiechnąłem się.
- W tej sprawie chyba pan powinien zdecydować.
- Celna uwaga. Widzę, że głupi to ty nie jesteś. Musisz wiedziać jedno. A mianowicie jesli skrzywdzisz moją córkę, jesli jeden włos spadnie z jej głowy. Niech Bóg ulituje się nad twoją duszą.
- Nie mam zamiaru jej skrzywdzić proszę pana. Jest naprawdę...wyjątkowa.
- Dobrze chłopie... idź, żeby się tam nie zapłakała. - zaśmiał się.
   Udałem się spowrotem na górę, wchodząc do pokoju Alice ujrzałem, że już śpi. Podszedłem całując ją w policzek. Gdy miałem juz odchodzić usłyszałem.
- Justin, zostań ze mną...
   Zawróciłem, zamykając powoli drzwi. Ułożyłem się obok dziewczyny, która odwróciła się w moją stronę. patrząc prosto w moje oczy. Nim się obejrzałem złączyła nasze usta w delikatnym pocałunku, pełnym uczucia łączącego nas dwoje. To było takie odważne, a zarazem niewinne. Odrywając się ode mnie Alice wtuliła się w mój tors i w ten sposób oboje zasnęłiśmy. Jej ojciec chyba nie był by zadowolony oglądając nas w takim stanie...


_________________________________________________

I jest! Nowy, nowiutki, nowiuteńki rozdział! Jak tam po świętach drodzy czytelnicy?
Mam nadzieję, że ten rozdział wyszedł trochę dłuższy :) Przepraszam za błędy, korektą zajmę się później teraz już nie mam czasu na to wszystko. Pisałam ten rozdział 3 godziny, więc proszę uszanuj moją pracę. A poza tym, jak podoba wam się rozwój historii Alice i Justina? 
>>>Czy George dalej będzie prześladował Alice?<<<
>>>Czy nasi bohaterowie, będą w końcu razem?<<<
>>>Czy nic nie przeszkodzi w szczęściu młodej pary?<<<

5 KOMENTARZY = NN



   

wtorek, 23 grudnia 2014

{2} Memories come back

   - Justin opowiedz mi coś o...o sobie - powiedziałam. Zerknęłam na jego zdziwioną twarz...
- Ale...w jakim sensie?
- Nie ważne...nie potrzebnie pytałam... - już miałam odchodzić, gdy delikatnie złapał mnie za ramię i pociągnął w swoją stronę, obracając mnie ku sobie.
- Jestem Justin Drew Bieber, chodzę do 4 klasy technikum West High, mam siostrę Jazmyn i brata Jaxona, mieszkam na Manhattanie, mam 19 lat - uśmiechnął się - coś jeszcze?
- Nie musiałeś...dzięki, chciałam tylko...wiedzieć - jąkałam się.
   Spojrzałam mu w oczy. Jego twarz niebezpiecznie zbliżała się w stronę mojej. Gdy dzieliły nas milimetry, uratował mnie dzwonek na lekcję. Złapałam go za rękę i ruszyłam w stronę naszej klasy.
- Chodźmy, bo się spóźnimy...chyba tego nie chcesz?
- Czemu nie? Urwać się z pierwszej lekcji...
- Idziemy...
- Dobra - przeciągnął i ruszył za mną.
   Mieliśmy matematykę. Zza rogu ujrzałam tylko jak drzwi klasy się zamykają. Pobiegłam nadal trzymając Justina za rękę w ich stronę i poprawiając z grubsza włosy, weszłam do pomieszczenia. Nauczycielka spojrzała w naszą stronę przymrużając lekko wzrok.
- No proszę...panie Bieber! Pierwszy dzień w szkole, a ty juz robisz kłopoty nowej koleżance.
- Byliśmy u dyrektora pani Higgins, przepraszamy.
- Masz szczęście Bieber, siadajcie w ostatniej ławce...ale gdy tylko usłyszę jakiekolwiek rozmowy, rozsadzę was!
- Dobrze dziękujemy - powiedział chłopak z uśmiechem.
   Szłam za nim do ostatniej ławki starając się olać wzrok wszystkich, który był zwrócony na nas. Siadłam koło okna i wyciągnęłam z torby matematykę.
- Otwórzcie podręczniki na stronie 8... - mówiła nauczycielka, której i tak nikt nie słuchał.
- Ej, Alice...robisz coś po szkole? - usłyszałam szept Justina.
- Nie, a co? - zapytałam także szepcząc.
- Jak chcesz mogę cię oprowadzić po mieście...hmm? - mrugnął do mnie.
- Nie ma sprawy - usmiechnęłam się.
-...rozwiążcie podane nierówności...- kontynuowała pani Higgins.
   Lekcja minęła zaskakująco szybko, nie wspominając o tym, że spędziłam ją na pisaniu karteczek z Justinem. Naprawdę świetnie mi się z nim rozmawia. Na przerwie obiadowej zaczepiła mnie Madison, którą spotkałam ostatnio na ulicy.
- O cześć, w końcu cię znalazłam, do której klasy chodzisz?
- Do 4 a ty?
- Do 3 - skrzywiła się - no, ale chociaż będziemy widywać się na przerwach.
- Mam nadzieję.
- Co robisz po szkole?
- Oj, przepraszam ale już się umówiłam.
- A z kim? - na twarzy dziewczyny widać było podekscytowanie.
- Z Justinem...
- Bieberem? Nie przesłyszałam się? Najprzystojniejszym chłopakiem w szkole? Ty go zaprosiłaś?
- Nie...on zaproponował, że oprowadzi mnie po miescie więc...
- Ale ty masz szczęście dziewczyno! Z całej szkoły wybrał ciebie...on jeszcze nigdy nie miał dziewczyny z tąd.
- Spokojnie Madison. Przecież to nic takiego...może chce się tylko...zaprzyjaźnić? - sama w to nie wierzyłam.
- W którym ty wieku żyjesz? Przecież każdy by wiedział, że to tylko pretekst. Wiesz o co chodzi...
- Nie ważne, idziesz jeść?
- Okey...
   Doszłyśmy na stołówkę i usiadłyśmy przy pierwszym, wolnym stoliku. Po chwili dosiadł się do nas Justin. Madison zastygła w bezruchu, otwierając szeroko oczy.
- Hej Alice...kto to?
- To Madison, jest trochę...
- Nic mi nie jest! Już żyję, żyję...
- No to, Al, wybieramy się gdzieś po szkole?
- Tak, tak jak wspominałeś.
   Resztę przerwy spędziliśmy w miłej ciszy. Mi i Justinowi uśmiech nie schodził z twarzy, a Madison co chwila zerkała na chłopaka z wytrzeszczonymi oczami. Co w nim jest takiego niezwykłego? Pomijając lśniące, blond włosy. Styl ubierania, który tak lubię i karmelowe tęczówki, w których można się rozpłynąć. Jego szczery uśmiech i anielski głos...o czym ja do jasnej cholery myślę?! Przecież to nieprawda! Ja wcale o nim tak nie myślę! Ale te jego oczy...

***

   Po zajęciach pożegnałam się z Madison i udałam się z Justinem w stronę centrum. Chłopak pokazywał mi wszystkie ciekawe miejsca i opowiadał ich wspaniałe historie. Mówił to z takim zapałem i werwą, że aż nie miałam odwagi żeby mu przerwać. Podczas jego monologów wpatrywałam się w twarz mojego towarzysza i tylko się uśmiechałam. Około godziny 18, siedliśmy na ławce w central parku. Trwaliśmy w bezruchu kilka dobrych chwil, gdy Justin objął mnie opiekuńczo ramieniem. Patrzyłam w dal zastanawiając się nad aktualnym sensem mojego istnienia. Czy jest sens dalej ciągnąc te wszystkie kłamstwa? Jak długo mogę sądzić, że wszystko jest idealnie? Dzisiaj, pierwszy raz od dawna uśmiechałam się. Dzięki Justinowi i Madison. Nie zdaję sobie sprawy jakie szczęście trzyma mnie teraz w swoich ramionach. Po moich policzkach spłynęła samotna łza. Za nią wydostały się kolejne, aż w końcu nie mogłam powstrzymać płaczu. Justin spojrzał na mnie zdziwiony. 
- Co się stało? Al... - nie zdążył nawet wypowiedzieć mojego imienia, ponieważ ja już biegłam z zamglonym przez łzy wzrokiem. Za sobą słyszałam tylko jego krzyki. Nagle poczułam mocne ręce w talii, mój wybawca odciągnął mnie w tył. Otarłam oczy ze słonego płynu, a przed sobą zobaczyłam pędzący tramwaj. Dosłownie przed moim nosem. Odwróciłam się w stronę nieznajomego, który nadal podtrzymywał moje drobne ciało. Gdy zobaczyłam tą znajomą twarz od razu zachciało mi się uciekać. Patrzył się na mnie niewzruszony. Lustrował mnie swoim obrzydliwym wzrokiem, bałam się jak nigdy dotąd. Do moich oczy znowu napłynęły łzy. Zaczęłam płakać jak dziecko. Jego uścisk był silny, niedałabym rady wyrwać się z jego dłoni. Spojrzałam mu w oczy.
- Myślałaś, że się nie spotkamy? Mówiłem : ja zawsze cię znajdę kochanie.
   Obejrzałam się na około szukając jakiejkolwiek pomocy. Na swojej drodze napotkałam karmelowe tęczówki Justina. Wpatrywał się w nas z niepewnością. Pomóż mi...proszę...

__________________________________________________

Kolejny taki krótki :/ Przepraszam :c Postaram się to poprawić, niestety nie miałam teraz za wiele czasu. Następny rozdział przewiduję dopiero po świętach ;)
Mam nadzieję, że wytrzymacie ;d Życzę wam Wesołych Świąt i bogatego Mikołaja :)
Trochę się narobiło co? xd

>>Kto uratował Alice przed pędzącym tramwajem?<<
>>Dlaczego nasza bohaterka, tak bardzo się go boi?<<
>>Czy Justin pomoże Alice uwolnić się z uścisku nieznajomego?<<

5 KOM = NN